Kolumbijskiego duetu Pedrina y Rio nie trzeba bywalcom tych łamów szerzej przedstawiać. Dzisiaj wykonają skoczną choć niepozbawioną gorzkawych akcentów kompozycję, której autorem jest niejaki Sergio Eulogio González. Nosi ona tytuł Pedacito de mi vida, czyli Kawałeczek mojego życia. Można tę wzruszającą historię odczytywać klasycznie: pani kocha pana, a serce jej cierpi. Ale w ten szczególny czas, gdy wkoło świąteczne przygotowania, pomyślałem sobie, że może tu chodzi o coś zupełnie innego. I nagle olśnienie – tak! Piosenka jest odą do świątecznego pierniczka. Przez cały rok wytęsknionego i wyczekanego.
Autor: Marek Szczerbak
Kiedy powiem sobie dość
Niektórzy przyjaciele i sympatycy Fiszki Babel mogli mieć poczucie, że odszedłem tak nagle, bez porządnego pożegnania. Im właśnie dedykuję ten mały przedświąteczny prezencik muzyczny.
Pani Joss Stone ma taki projekt, że jeździ po świecie, spotyka się z rdzennymi mieszkańcami różnych egzotycznych jego zakątków i wspólnie z nimi muzykuje w lokalnych okolicznościach przyrody. Podczas pobieżnego oglądu widziałem na przykład sesję z Peruvian flute band na tle urwistej skały czy muzykantami z Gambii pod baobabem.
Mój świąteczny upominek to spotkanie Joss ze znaną już nam dobrze Natalią Laforucade, reprezentującą w tym folkowym projekcie piękny Meksyk. Panie chwilę rozmawiają w języku Szekspira, a następnie przechodzą płynnie do fazy śpiewania, już w języku Cervantesa. Treść piosenki w krótkich żołnierskich słowach można by streścić tak: se acabó, czyli „to koniec”. Ale że my poeci lubimy dzielić włos na czworo, utwór nosi tytuł Antes de huir czyli Przed odejściem, a tak po prawdzie to Przed ucieczką i zajmuje się, no właśnie…
Qué mal que estoy – tak mi źle, tak mi źle, tak mi źle…
Poprzedni, pożegnalny wpis rozpoczęliśmy od słowa „ile”, teraz przyszedł czas na suplement. ILE to Ileana Mercedes Cabra Joglar, portorykańska piosenkarka, niegdyś znana jako jedyna kobieta w rodzinnym zespole Calle 13, a obecnie występująca solo, choć zdarzają jej się też duety, jak w piosence Qué mal que estoy, w której towarzyszy jej niejaki Juan Botta. Piosence idealnie wprowadzającej w jesienny nastrój, a tytułem nawiązującej do znanego z serialu „Wojna domowa” tematu Tak mi źle w wykonaniu Wojciecha Gąssowskiego. Co ciekawe, w obydwu utworach występuje symboliczny makaron. Przypadek?
Najpiękniejsza piosenka na świecie
Ile fiszek z piosenkami?
Ile słówek, ile znaczeń?
Pięknych tekstów w oryginale
i chropawych dość tłumaczeń?
Ile dni, kiedy się człowiek
nad idiomem jakim biedził?
Ile chwil przy Lafourcade?
Przy Las Tetris? Przy Ojedzie?
Słowo kłamie, to melodia
może serce wyrwać z cienia.
Chciałbym chociaż więc melodię
ocalić od zapomnienia.
My, wyrobnicy Fiszki, rzemieślnicy najczęściej wiernie, acz nie zawsze pięknie tłumaczonego słowa, staraliśmy się przez te wszystkie lata prezentować takie piosenki, które w jakiś sposób nas samych poruszyły, bo tylko te interesujące, niesione dźwięczną melodią i wystukane pulsującym rytmem (latynoskiego najczęściej) serca, przełożyć mogą słowo ważkie a lekkie, w obcym wyśpiewane języku, na niwę naszej rodzinnej i szeleszczącej Ojczyzny-Polszczyzny.
Piosenki, jakie były, ocenią Państwo sami. Dziś, w czas gasnących promieni wcześnie zachodzącego słońca, w czas jesiennej słoty, mokrych liści gnijących pod stopami obojętnych przechodniów i posępnych cieni niespokojnie kładących się na zmurszałych marach, mówię: przyjaciele, nie gromadźcie się w nocy, biednego mego serca nie palcie w aloesie. Posłuchajcie jeszcze tej jednej, zgodnie z tytułem – najpiękniejszej piosenki na świecie. Joaquín Sabina – La canción más hermosa del mundo.
I co? Najpiękniejsza? Trochę taka wyliczanka w stylu Perfectowskiego „McCartney’a but”, tyle że dużo, dużo bardziej zamotana. Znaczy się – poetycka.
Jeszcze kilka wyjaśnień odniesień kulturowych – tych, które udało mi się zidentyfikować (pomijam powszechnie znane w naszym kręgu cywilizacyjnym, jak Gioconda, Trzej Muszkieterowie czy Szymon Cyrenejczyk):
La quiero a morir
Obiecałem, że będzie kolejna piosenka hiszpańsko-francuska i oto jest. Podobieństwa nie kończą się wszelako na zestawie językowym. Dzisiejsza lekcja muzyczna, tak jak poprzednia, śpiewana jest przez utalentowaną Kolumbijkę, w dodatku tu również w tytule występuje śmierć. Spieszę jednak uspokoić, że La quiero a morir, wbrew temu, co mogłoby się wydawać z pobieżnego oglądu, nie oznacza „pragnę jej śmierci”, wręcz przeciwnie, chodzi raczej o „kocham ją na zabój” albo, wyrażając tę samą myśl w kategoriach pozytywnych, „kocham ją nad życie”.
W oryginale utwór, o którym mowa, wykonywał jej autor, francuski piosenkarz Francis Cabrel. Nagrał ją pod koniec lat 70., najpierw po francusku, pod tytułem Je l’aime à mourir, a wkrótce potem, zachęcony sukcesem, również po hiszpańsku. Zarówno wersja francusko-, jak i hiszpańskojęzyczna doczekały się licznych interpretacji innych wykonawców. Wersja Shakiry stanowi, niczym szampon i odżywka, dwa w jednym, choć za cenę skrócenia oryginalnego tekstu.
Można się zastanawiać, o czym w tej piosence tak naprawdę chodzi, w szczególności, kim jest owa „ona”, do której zwraca się podmiot liryczny. Podobno inspiracją dla pana Franka była legendarna gwiazda kina meksykańskiego, María Félix (tak, ta sama, która dobre trzy dekady wcześniej zainspirowała Agustina Larę do napisania znanego nam już z Fiszki Babel utworu María bonita). Ja, próbując zrozumieć tekst, dostrzegam pewne podobieństwa do Let It Be Beatlesów – tu również nasuwać się może pytanie, czy nawiedzająca podmiot liryczny Mother Mary to kobieta z krwi i kości, czy też, nie wiem, ktoś w rodzaju Matki Boskiej. Ale może ja się nie znam na poezji…
No nic, odpalamy, uczymy się, dzielimy z bliźnimi i dajemy łapki. I jeszcze jedno zastrzeżenie – francuskiego nie znam nic a nic, więc za ewentualne wypaczenia przepraszam, zachęcając jednocześnie do uwag.
A oto wykonanie koncertowe, trochę trudniej zrozumieć słowa, ale za to Shakira jest animowana: