Más feliz – tyle szczęścia w całym mieście

Na zakończenie karnawału przygotowaliśmy akcent zdecydowanie radosny, w dodatku z podwójnym powrotem. Po pierwsze wracamy na dachy Bogoty – dla przypomnienia, poprzednio towarzyszyliśmy tam formacji Monsieur Periné w klasycznym bolerze Sabor a mí. Po wtóre, po raz drugi gościmy na Fiszce sympatyczny kolumbijski duet Pedrina y Rio. Poprzednio wokalistka opowiadała, jak bardzo jest zakochana, teraz rozwinie ten temat, przekonując nas, że już bardziej szczęśliwym niż ona zwyczajnie być nie można: Más feliz que yo no hay, jak twierdzi.

Cieszymy się jej szczęściem, a naszym słuchaczom i kursantom życzymy go jeśli nie więcej (jak się nie da – to się nie da), to przynajmniej tyle samo.

mas-feliz

El bardo – smutna jak mało która historia trubadura

Tym razem w poszukiwaniu kolejnych muzyczno-językowych inspiracji, odwiedzamy Salwador, z którego najprawdopodobniej wywodzi się Grupo San Miguel. Piosenka nosi tytuł El bardo, czyli mówiąc górnolotnie – bard, a mniej górnolotnie – grajek. Opowiada smutną historię nieszczęśliwej miłości, ale niesie też ważne przesłanie, że warto rozmawiać, nawet ryzykując wyjście na głupka. W przeciwnym razie wiele w życiu może nas ominąć.

Słusznie czy nie, mam nieodparte wrażenie, że melodię piosenki gdzieś już słyszałem, a w Salwadorze, jako żywo, nigdy nie byłem. Muzycznie historia smutnego trubadura stanowi jakieś takie osobliwe połączenie sentymentalnego nurtu disco polo lat 90. spod znaku Białego misia z kultowym Whiter Shade of Pale zespołu Procol Harum– to zapewne za sprawą organów Hammonda, które nadają jej specyficzny klimat typu „zaraz się rozpłaczę”.

Tak czy inaczej, proszę się nie wstydzić łez, wspomnieć historię smutnego klauna i wyciągać wnioski.

el-bardo

La muchacha de las tierras lejanas

Meksykański pieśniarz Juan Cirerol sprawia na mnie wrażenie takiej mocno błazeńskiej (i oczywiście, hiszpańskojęzycznej) odpowiedzi na Boba Dylana. Gatunek, który uprawia, bez wątpienia wpisuje się w tradycję muzyki folk. Pełna dezynwoltury maniera śpiewania to jako żywo pastisz Dylana, a bardzo prosta piosenka o dziewczynie z odległych stron (La muchacha de las tierras lejanas), której sobie zaraz posłuchamy, nawet tytułem nawiązuje do dylanowskiej Girl From The North Country.

Dobry błazen to oczywiście taki, który pajacując i bawiąc swojego króla, potrafi znienacka uderzyć w strunę poważną, zmuszając do refleksji. Dzisiaj królem jest publiczność i niech ona osądzi pana Juana. Byle nie za surowo.

la-muchacha-de-las-tierras-lejanas

Esa chica – tamta dziewczyna

Ucho Van Gogha kojarzy się jednoznacznie z geniuszem graniczącym z szaleństwem, albo i przekraczaniem tej granicy. Członkowie hiszpańskiego, a dokładniej, pochodzącego z Kraju Basków zespołu La Oreja de Van Gogh, choć też uzdolnieni, ucho do muzyki mają na szczęście na właściwym miejscu. Mieliśmy już okazję wysłuchać radosnej lekcji geografii w ich wykonaniu, teraz przyszedł czas na nieco bardziej refleksyjną piosenkę pt.: Esa chica, czyli Tamta dziewczyna. Kim jest tamta dziewczyna? Nie powiem – nie chcę psuć suspensu.

esa-chica

Quiero escribir una canción czyli rozmyślania na balkonie

Diego Ojedę znamy już z wyśpiewanej w bibliotece (tudzież księgarni) piosenki Cómo te digo. Teraz poetę śpiewającego wspiera poeta recytujący, niejaki Carlos Salem. W ogólnym zarysie tematyka jest pokrewna, najogólniej rzecz biorąc tematy damsko-męskie. Tym razem mamy wgląd w męskie rozważania z perspektywy papierosa po. Quiero escribir una canción znaczy „chcę napisać piosenkę” i wskazuje na pewną autotematyczność utworu. Cóż, kiedyś poeci opiewali tragiczne piękno umęczonej ojczyzny, szarpanej górskimi wichrami bohaterskiej limby, wyrażali ból istnienia, albo przeciwnie – afirmację życia mimo przeciwności, szarpani namiętnościami, wadzili się z Bogiem, cierpiąc za miliony, a teraz w zasadzie tylko o jednym. O tempora, o mores!

quiero-escribir-una-cancion