MiB: ¿por qué la camisa negra?

Podróże często stają się okazją do porównań tego, co nas łączy, i tego, co dzieli. Różne zakątki świata to nie tylko różne krajobrazy, ale i odmienna kultura. Prawda? Prawda. A jednak pewne motywy czy, jak kto woli, toposy, pojawiają się w różnych kulturach – te same, choć nie koniecznie takie same. I o tym będzie dzisiejszy odcinek.

Tyle wstępu teoretycznego. Czas na szczegóły. Topos na dzisiaj to faceci w czerni – w wydaniu amerykańskim. Mogę jednak obiecać, że nie będzie nic o pogoni za ufoludkami.

Z grubsza rzecz biorąc, kulturowo Amerykę można podzielić na dwie części. Nie tyle na Północną i Południową co na anglosaską i łacińską – granicą nie jest więc Kanał Panamski, lecz znana z westernów Rio Grande (jak ją nazywają Jankesi) lub też río Bravo del Norte (jak się na tę samą rzekę mówi w świecie hiszpańskojęzycznym). Do tematu czarnej koszuli w amerykańskiej kulturze popularnej podejdziemy właśnie w takim podwójnym ujęciu, oczywiście śpiewającym.

Man in Black

W odsłonie pierwszej, czyli na północ od Rio Grande, wystąpi Johnny Cash w autorskim utworze Man in Black. W słowach prostych, choć momentami nie stroniących od patosu, jak to w muzyce country, wyjaśni nam, dlaczego właściwie ubiera się wyłącznie na czarno.

man-in-black

La camisa negra

W odsłonie drugiej przenosimy się do Kolumbii. Przed Państwem zaprezentuje się niejaki Juanes, a właściwie Juan Esteban Aristizábal Vásquez, z kompozycją La camisa negra, którą specjalnie dla niego napisał pan Octavio Mesa. Czarne koszule mogą się niektórym kojarzyć z marszem gwiaździstym na Rzym, stąd piosenka wywołała swojego czasu pewne kontrowersje. My nie damy się jednak zwieść powierzchownym skojarzeniom. Okazuje się, że powodem żałobnego stroju jest, jak to często bywa, kobieta. Zła kobieta, oczywiście.

la-camisa-negra

Cantamos al compás de un son (y estudiamos)

Na specjalne zamówienie Redaktora Naczelnego i po raz pierwszy na fiszce babel:
Natalia Lafourcade z piosenką Amor de mis amores.

Natalia to kolejna po Carli Morrison pieśniarka z Meksyku, którą zaprosiliśmy na gościnny występ. Znów będzie o miłości, tym razem w tonacji wesołej. Wykonanie jest na żywo, z udziałem gościa naszego gościa, którym jest Ximena Sariñana (kolejna Meksykanka zresztą). Natalia przedstawia ją jako swoją siostrę, ale domyślam się, że chodzi o pokrewieństwo duchowo-artystyczne, nie zaś genetyczne.

W warstwie tekstowej jest jeszcze prościej niż w „Compartir” Carli Morrison, miejscami nawet bardzo prosto, z wyjątkiem jednego wiersza, który, przyznaję, przysporzył mi pewnych trudności. Czasem tak bywa, że każde słowo oddzielnie jest zrozumiałe, ale nijak się to nie składa do kupy. W końcu udało mi się chyba zrozumieć, o co chodzi, a czy trafnie to oddałem w języku naszym krajowym – mogą się Państwo przekonać sami, naciskając na skierowany w prawo trójkącik znajdujący się na środku okienka z filmikiem.

amor-amor-de-mis-amores

Warto jeszcze dodać, że piosenka Amor de mis amores jest stareńka, liczy sobie dużo więcej lat niż Natalia Lafourcade i jej siostra Ximena Sariñana, być może nawet razem wzięte. Jej autorem i prawdopodobnie również pierwszym wykonawcą jest słynny meksykański kompozytor, Agustín Lara. Dla porównania wersja autorska, utrzymana w tym dystyngowanym, acz nieco łobuzerskim stylu Franka Sinatry z nutką Mieczysława Fogga:

Compartir – cantamos y le echamos de menos

Tym razem w podróż z piosenką na ustach udajemy się do Meksyku. Będzie o miłości, prosto i z głębi serca. Śpiewa Carla Morrison, artystka w tymże rodzinnym Meksyku znana i lubiana. Nie tylko śpiewa, ale też gra i prowadzi przez pustynię. Jak Mojżesz, tyle że po torach.

Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że w tłumaczeniu na polski niektóre fragmenty brzmią odrobinę komicznie – te, w których pani obrazowo przedstawia, jak bardzo kocha. Może to kwestia różnic kultury i temperamentu, a może nadmierna dosłowność tłumaczenia. W każdym razie utwór nosi tytuł Compartir czyli dzielić się, ale też udostępniać i do tego właśnie Państwa zachęcam.

compartir

La Monedita o cantemos de dinero

Święta Cecylia jest patronką muzykantów. Zespół, który dzisiaj się przed Państwem zaprezentuje, nosi na cześć świętej patronki nazwę La Santa Cecilia i pochodzi z samiuśkiego Los Angeles – rodzinnej miejscowości Don Diego Vegi, tego samego, który pod osłoną nocy przeistaczał się w tajemniczego Zorro.

Tak w czasach Zorro, jak i teraz, wielu mieszkańców Miasta Aniołów myśli, mówi i śpiewa po hiszpańsku. La Santa Cecilia ustami swojej pełnej energii wokaliski zaśpiewa utwór pt.: La monedita, co dosownie znaczy „Monetka”, ale bardziej na miejscu byłoby raczej przetłumaczyć ten tytuł jako „Mamona” lub ewentualnie, nieco bardziej hip-hopowo i dla odróżnienia od piosenki Republiki, „Kaska”.

Starzy bywalcy naszego opiniotwórczego portalu już wiedzą, że zarówno filmik, jak i wszelkie dane potrzebne do wspólnego śpiewania można znaleźć w synchronicznych fiszkach. Wystarczy nacisnąć trójkącik na środku poniższego okienka i śpiewamy.

la-monedita

Aleluya

Mnie twórczość Leonarda Cohena zawsze nastrajała, owszem, melancholijnie, ale nigdy depresyjnie. Wiem, piosenka ze Shreka trochę zajeżdżona, ale może nie wszyscy z Państwa mieli okazję uczyć się z jej pomocą języka hiszpańskiego.

Wykonanie niejakiego pana Iskiama jest takie YouTubowe, pół-amatorskie, ale dzięki temu w moim odczuciu bardzo autentyczne. Wokalnie jedno z lepszych (szukałem kameralnych, nie symfonicznych). Tłumaczenie na hiszpański trochę chropawe, ale najwierniejsze, jakie udało mi się znaleźć w sieci, choć niekompletne (co z wątkiem Samsona i Dalili, się pytam?). Tłumaczenia na polski nie wypada mi oceniać, ale zgodnie z zaleceniami Redaktora Naczelnego też skupiłem się na wierności, nie na ozdobnikach.

Proszę posłuchać. O królu Dawidzie, o Bogu, o miłości, o samotności. Jednym słowem, o życiu.

aleluya